Jestem przekonany, że świat bez religijnych wierzeń, dogmatów, przesądów, bez religijnego przymusu, bez religijnej przemocy byłby lepszym światem. Mam to szczęście, że mój umysł jest wolny od religii. Chcę się dzielić tym szczęściem.
Czy można precyzyjnie rozdzielić obszary działania państwa i Kościoła? Do jakiego kryterium należy się odwołać przy próbie ustalenia takiej granicy? Trudno dostrzec tę granicę obserwując polskie życie publiczne; można nawet dojść do wniosku, że religia i polityka nawzajem się przenikają.
Świat nie zna przypadków, aby społeczność zorganizowana wedle zasad wiary dobrze chroniła życie, godność i wolność człowieka. Historia nauczyła nas, że miłość bez wolności łatwo się przemienia w jawną, niezakamuflowaną nienawiść.
Moje poczucie dobrego smaku codziennie wystawiane jest na próbę przez rozmaite wytwory kultury masowej, ale jakoś nauczyłem się z tym żyć. Nie domagam się, by inni ludzie podzielali moje opinie, przyjmowali moje obyczaje, szanowali ważne dla mnie wartości.
Jeśli do tej pory wyobrażaliśmy sobie wierzących i ateistów jako dwa obozy, z których każdy jest jednolitą formacją intelektualną i światopoglądową, to lektura książki „Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi” pozwoli nam otrząsnąć się z tego złudzenia.
Obecny pontyfikat nie pozostawia złudzeń: w ocenie Jana Pawła II demokracja jest rozsadnikiem idei, które – jeśli nie będziemy czujni – poprowadzą nas niechybnie ku totalitaryzmowi. Oczywiście papież jest zbyt zręcznym politykiem, aby w świecie, w którym demokracja wciąż udowadnia swoją przewagę nad innymi ustrojami, potępiać ją otwarcie i bez zastrzeżeń.
Religia nie daje przekonujących wyjaśnień, dlaczego mielibyśmy uznać homoseksualizm i „czyny” homoseksualne za zło. Homoseksualizm jest zjawiskiem całkowicie naturalnym; po prostu kilka procent populacji przejawia odmienne skłonności seksualne i to zjawisko ma charakter stały, towarzysząc ludzkości od zarania dziejów.